Dla Mediów



Niezwykły przypadek

Przeszczep, który uratował życie


Chorzy, którzy wymagają przeszczepu wątroby, zwykle czekają całymi miesiącami, a nawet latami na dawcę, bo pozwala na to ich stan. W tym przypadku było inaczej: gdyby 24-letni Dolnoślązak nie dostał nowego organu, w ciągu doby by zmarł. W swoim nieszczęściu miał dużo szczęścia. Dawca znalazł się dosłownie w ostatniej chwili, a resztę zrobili lekarze z Uniwersyteckiego Szpitala Klinicznego we Wrocławiu.

Po dwóch tygodniach od zabiegu Mariusz jest lekko blady, widać, że wiele przeszedł. Ale jego stan jest na tyle dobry, że zostaje wypisany ze szpitala. Wiadomo już, że przeszczep się przyjął i choć pierwotna choroba nie minęła, mężczyzna może normalnie funkcjonować. Wraca do domu, choć jeszcze nie tak dawno lekarze nie dawali mu większych szans na przeżycie.
Nagłe załamanie i śpiączka
– We wrocławskim USK wykonaliśmy dotąd 12 przeszczepów wątroby, ale ten był pierwszym ratującym życie, który trzeba było zrobić w trybie pilnym – przyznaje chirurg transplantolog dr Paweł Chudoba. – Dla życia pacjenta kluczowe było to, że dawca znalazł się w ciągu dwóch dni. On naprawdę nie mógł dłużej czekać. Mariusz od lat cierpi na wrzodziejące zapalenie jelit. To choroba przewlekła, diagnozowana w Polsce u kilkuset osób rocznie. Jej przyczyna nie jest dokładnie znana, ale lekarze obserwują coraz więcej zachorowań. Leczenie jest długotrwałe, ale można skutecznie łagodzić objawy. – Jeśli u tych chorych dochodzi do upośledzenia funkcji wątroby, zwykle dzieje się to powoli i stopniowo – wyjaśnia prof. Elżbieta Poniewierka z Kliniki Gastroenterologii i Hepatologii USK we Wrocławiu. – U tego młodego człowieka doszło do nagłego załamania, a w konsekwencji do śpiączki wątrobowej. Śpiączkę taką wywołują toksyny, atakujące centralny układ nerwowy. Mariusz trafił do USK nieprzytomny. Został przyjęty na oddział intensywnej terapii i poddany m.in. dializie albuminowej. Lekarze już jednak wiedzieli, że żadne leczenie nie przywróci funkcji jego wątroby i bez przeszczepu nie jest w stanie przeżyć. W dodatku nawet najlepsza opieka na oddziale intensywnej terapii nie mogła zagwarantować długiego utrzymania Mariusza przy życiu. Skierowano go na listę do przeszczepu w trybie pilnym. Pozostało czekać, a liczyła się dosłownie każda godzina.
Dawca znalazł się w ostatniej chwili
– Dla mnie i dla całej rodziny to była trauma – matka Mariusza Dorota Jastrzębska opowiada o tych dramatycznych chwilach łamiącym głosem. - Mariusz leżał z tymi wszystkimi rurkami, nie było z nim żadnego kontaktu. Lekarze nie kryli, że jego stan jest bardzo zły. Dawali mu 20 proc. szansy na przeżycie. Czekaliśmy na informację o dawcy, jak na wybawienie. I nagle telefon: „Będzie dobrze, jest dawca”. Wstąpiła w nas nadzieja, choć nadal nie było gwarancji, że wszystko się uda. Mariusz może mówić o wielkim szczęściu. Do USK trafił w piątek, a informacja o dawcy dotarła do szpitala w niedzielę. Chirurg dr Agnieszka Lepiesza przyznaje, że dawca znalazł się naprawdę w ostatniej chwili, a tylko dzięki wielkiej pracy anestezjologów pacjenta „jakimś cudem” udało się utrzymać przy życiu do przeszczepu.
Trzeba było działać natychmiast, a dodatkową trudnością był fakt, że dawca znajdował się 500 km od Wrocławia, w jednym z pomorskich szpitali. Transplantolodzy wstępnie ocenili, że wątroba jest odpowiednia dla Mariusza. Zespół lekarzy, specjalizujących się w pobieraniu narządów wyruszył natychmiast w drogę, która zajęła 6 godzin.
– Musieliśmy jechać ambulansem, bo mgła uniemożliwiła transporty lotniczy – opowiada dr Paweł Chudoba. – Pomoc obiecało nam wojsko, ale jadąc na miejsce nie mieliśmy pewności, czy pogoda się poprawi i start samolotu będzie możliwy. Tymczasem w takich sytuacjach czas gra kluczową rolę. Pobrany narząd trzeba jak najszybciej przeszczepiać, a każda minuta tzw. zimnego niedokrwienia jest niezwykle istotna. Nie powinno to trwać dłużej niż 8 godzin.
Samo pobranie wątroby wymagało także koordynacji lekarzy, ponieważ od dawcy pobierano jednocześnie także inne organy (serce, płuca i nerki). Ostatecznie wszystko się powiodło, mgła zeszła, samolot wystartował, transportując błyskawicznie zespół wrocławskich lekarzy z pobraną wątrobą do USK.
Zegar stanął
W międzyczasie inny zespół przygotował Mariusza na bloku operacyjnym do zabiegu.
– Lekarze poinformowali mnie, że to skomplikowany zabieg i wszystko się może zdarzyć – wspomina matka Mariusza. - Powiedzieli też, że zadzwonią, gdy coś się stanie. Nie da się opisać, co przeżywałam w ciągu tych dziesięciu godzin trwania operacji. Patrzyłam na zegar, a wskazówka się nie przesuwała. To było najdłuższe 10 godzin w moim życiu. Chciałam wyłączyć telefony, żeby nie odebrać tej najgorszej wiadomości. Każda kolejna godzina bez telefonu ze szpitala dawała jednak nadzieję, że wszystko idzie dobrze.
Już sama w sobie transplantacja jest skomplikowana, a w przypadku osób z niewydolnością wątroby dochodzi dodatkowe ryzyko. Związane jest ono z zaburzeniem krzepnięcia krwi. O tym, jak bardzo to poważna sprawa, świadczy fakt, że nawet dentyści boją się usuwać zęby pacjentom cierpiącym na niewydolność wątroby i ten banalny z pozoru zabieg zwykle odbywa się w ich przypadku na sali operacyjnej z wszelkimi zabezpieczeniami.
Gdy dziesięciogodzinna operacja się zakończyła, także nie można było mieć pewności, że życie 24-latka jest uratowane. Kolejne traumatyczne godziny oczekiwania i... Mariusz odzyskuje świadomość już w pierwszej dobie po przeszczepie. A potem z każdym dniem jest coraz lepiej.
Dziękuję za syna
Choć pierwotna choroba Mariusza nie zniknęła, a do końca życia będzie musiał przyjmować leki – to jednak żyje.
– Jestem szczęśliwa, że dziś mój ukochany syn siedzi obok mnie – mówi Dorota Jastrzębska. – Dziękuję wszystkim za jego życie. Przede wszystkim dziękuję rodzinie dawcy za zgodę na pobranie narządów. Apeluję do wszystkich, by nie wahali się w takich sytuacjach. Dzięki takiej decyzji mam syna.

Więcej
Rozmowa Faktów: 07.01.2016
7 stycznia 2016, 20:00

Nowa wątroba uratowała życie nastolatce. We Wrocławiu takich zabiegów nie robiono ponad rok. Czy dolnośląscy pacjenci, czekający na przeszczep mogą już liczyć na pomoc wrocławskich lekarzy? Gośćmi programu są dr Paweł Chudoba i dr Katarzyna Rotter z Uniwersyteckiego Szpitala Klinicznego.
http://wroclaw.tvp.pl/23476607/07012016

 
Neurochirurdzy

Wrocławscy neurochirurdzy znowu w czołówce


Unikalny zabieg wykonali 11 stycznia b.r. neurochirurdzy z USK we Wrocławiu. Pacjentowi z uszkodzonym stożkiem rdzenia kręgowego wszczepili elektrostymulator, który ma pomóc przywrócić upośledzone funkcje. Choć tzw. neuromodulacja jest metodą stosowaną od 20 lat, to jednak korzysta się z niej głównie w innych wskazaniach medycznych. Takich zabiegów, jak we Wrocławiu, wykonano dotąd na świecie zaledwie kilka, a w Polsce po raz pierwszy.

Stożek rdzeniowy to najniższy odcinek rdzenia kręgowego. U tego 49-letniego mężczyzny został on uszkodzony na skutek wypadku, podczas którego doznał on złamania pierwszego kręgu lędźwiowego kręgosłupa. I choć szybka interwencja lekarzy i rehabilitacja pozwoliła mu w miarę dojść do zdrowia, to jednak pozostały pewne konsekwencje – niezagrażające życiu, ale na pewno wpływające na jego komfort i uniemożliwiające normalne funkcjonowanie w codziennym życiu oraz w pracy.
Inne metody już nie działały
– Doszło do problemów z kontrolą oddawania moczu i stolca, zaburzenia funkcji seksualnych, osłabienia czucia w m.in. okolicy krocza, pośladków i ud, a także upośledzenia mięśnia podudzia, co powodowało utrudnione zgięcie podeszwowe stóp – wylicza dr hab. Paweł Tabakow z Kliniki Neurochirurgii USK we Wrocławiu.
Mężczyzna cały czas był leczony farmakologicznie i poddawany zabiegom rehabilitacyjnym. Jego stan nieco się poprawiał, ale dolegliwości zupełnie nie zniknęły. Po 1,5 roku od wypadku było wiadomo, że dotychczas stosowanymi metodami wiele się już nie zdziała. Terapia w tym przypadku doszła do przysłowiowej ściany.
– Często lekceważymy takie przypadłości, jak nietrzymanie moczu – tłumaczy dr Krzysztof Tupikowski, urolog z Kliniki Urologii i Onkologii Urologicznej USK, który konsultował pacjenta. – Niesłusznie, ponieważ dla chorych są one bardzo kłopotliwe i powodują wykluczenie socjalne. Naszemu pacjentowi konieczność chodzenia z wkładkami czy zaburzenia erekcji utrudniają życie i powodują jego cierpienie. Ponadto stwierdziliśmy u niego podwyższone ciśnienie we wnętrzu pęcherza, co może powodować określone konsekwencje zdrowotne, łącznie (w dłuższej perspektywie) z niewydolnością nerek.
We wrocławskiej klinice mężczyzna przeszedł także badania urodynamiczne , pozwalające bardzo dokładnie określić, jakie funkcje i w jakim stopniu są upośledzone. Było to konieczne przed przystąpieniem do zabiegu.
Prądem w nerwy
Neuromodulacja krzyżowa polega na wszczepieniu w okolicę pośladka niewielkiego stymulatora, który pobudza nerwy krzyżowe za pomocą impulsów elektrycznych. Metoda jest stosowana na świecie od ponad dwudziestu lat w różnych wskazaniach, m.in. w nadreaktywności pęcherza czy zatrzymaniu moczu.
– Nie ma jednak do tej pory badań na dużych populacjach, potwierdzających skuteczność tej metody w przypadkach uszkodzenia stożka rdzenia kręgowego – wyjaśnia neurochirurg Krzysztof Chmielak. - W piśmiennictwie naukowym istnieją opisy pojedynczych przypadków pacjentów, którzy zyskali na tej metodzie. Ze względu na wskazanie zabieg wykonany przez nasz zespół jest absolutnie unikalny.
Wrocławscy neurochirurdzy zdecydowali się na zastosowanie neuromodulacji krzyżowej w przypadku tego pacjenta m.in. dlatego, że jego stożek rdzenia kręgowego nie jest uszkodzony całkowicie, co może korzystnie wpłynąć na rezultaty.
Teraz czas na testy
11 stycznia lekarze z Kliniki Neurochirurgii przeprowadzili pierwszy etap operacji.
– Podczas zabiegu wprowadziliśmy elektrody na poziomie trzeciego nerwu krzyżowego, który ma bogaty zakres działania i wpływa na wiele funkcji, w tym na funkcje pęcherza i jelit – wyjaśnia dr hab. Paweł Tabakow. - Zabieg odbywał się pod kontrolą ramienia C, dzięki czemu mogliśmy na bieżąco obserwować położenie elektrody, by umieścić ją precyzyjnie w określonym miejscu. W pierwszym etapie elektrody zostały podłączone do stymulatora zewnętrznego. Jeśli w ciągu ok. 3 tygodni okaże się, że działanie impulsów elektrycznych przyniesie efekty, a objawy ustąpią lub zostaną zredukowane, pacjent będzie miał wszczepiony stymulator na stałe pod skórę.
Konsultantem przy zabiegu w USK był dr Martti Aho z Uniwersyteckiego Szpitala Klinicznego w Tampere w Finlandii, który ma ogromne doświadczenie w neuromodulacji krzyżowej i wiele takich zabiegów na koncie. Jest także wielkim entuzjastą tej metody.
– W wielu przypadkach przynosi ona znakomite efekty, a poza tym należy do metod, którymi z założenia nie możemy pacjentowi zaszkodzić – powiedział dr Aho na konferencji prasowej w USK. – Jest to też metoda odwracalna. Wszczepiając stymulator możemy pacjentowi tylko pomóc.
W Finlandii wykonuje się rocznie ok. 270 takich zabiegów. W Polsce możemy o tym na razie pomarzyć.
Kwestia przyszłości?
Leczenie za pomocą neuromodulacji krzyżowej nie jest refundowane przez Narodowy Fundusz Zdrowia, a koszty wrocławskiego zabiegu (ok. 30 tys. zł) pokryła fundacja. Światełkiem w tunelu jest pozytywna opinia Agencji Oceny Technologii Medycznych i Taryfikacji, dzięki czemu jest szansa, że w przyszłości metoda ta będzie refundowana, a więc także dostępna dla pacjentów.
– To także jeden z powodów, dla którego zdecydowaliśmy się na przeprowadzenie tego zabiegu – dodaje prof. Włodzimierz Jarmundowicz, kierownik Kliniki Neurochirurgii USK we Wrocławiu. – Chcemy być przygotowani do wykonywania neuromodulacji krzyżowych, gdyby stały się one w Polsce bardziej powszechną metodą, na co liczymy.

 
Ostry dyżur replantacyjny

Ostry dyżur replantacyjny od tego roku także we Wrocławiu


Klinika Chirurgii Urazowej i Chirurgii Ręki Uniwersyteckiego Szpitala Klinicznego we Wrocławiu dołączyła do elitarnego grona ośrodków, pełniących ostre dyżury replantacyjne dla pacjentów z całej Polski. W kraju takie dyżury organizowane są w zaledwie sześciu jednostkach. Nasz region ma obecnie dwa ośrodki, gdzie specjaliści pomogą pacjentom, którzy stracili kończyny na skutej urazów czy wypadków.

Dotychczas na Dolnym Śląsku replantacją kończyn w trybie ogólnopolskiego dyżuru zajmował się tylko Oddział Chirurgii Urazowo-Ortopedycznej z Pododdziałem Replantacji Kończyn, Mikrochirurgii i Chirurgii Ręki Szpitala im. Św. Jadwigi Śląskiej w Trzebnicy. Swój ośrodek replantacyjny ma także Poznań, Szczecin, Kraków i Gdańsk. Są one ujęte w ogólnopolskim grafiku ostrych dyżurów replantacyjnych, polegających na tym, że chirurg ręki jest dostępny 24 godziny na dobę. Pacjent, który stracił kończynę w jakimkolwiek miejscu w Polsce, jest transportowany (najczęściej transportem lotniczym) do ośrodka, w którym tego dnia czeka na niego specjalista. Taki system skraca czas, w jakim poszkodowany może uzyskać fachową pomoc, a przez to szansę na przywrócenie sprawności amputowanej kończyny.
Na początku stycznia tego roku po raz pierwszy w historii ostry dyżur replantacyjny został zorganizowany we wrocławskim USK.
– W ramach dyżuru przyjmowane są ściśle określone przypadki, po spełnieniu medycznych wymogów – tłumaczy prof. Jerzy Gosk, kierownik Kliniki Chirurgii Urazowej i Chirurgii Ręki. – Niestety, nie zawsze replantacja jest możliwa. Gdy tkanki są zmiażdżone w dużym stopniu, nie da się przywrócić ich ciągłości. Także nie każda amputacja wymaga replantacji, która jest zabiegiem niezwykle skomplikowanym, wymagającym zespolenia kości, ścięgien, naczyń i nerwów. Np. odcięty mały palec lewej ręki nie jest wskazaniem medycznym do tego zabiegu, bo bez niego pacjent może normalnie funkcjonować. Ale już amputacja kciuka w prawej dłoni kwalifikuje pacjenta do replantacji.
Wskazań i przeciwwskazań do zabiegu jest oczywiście więcej, a wszystkie musi ocenić specjalista. Z pomocą przychodzi nowoczesna technika. Gdy ktoś straci kończynę np. w Gdańsku, dyżurujący chirurg we Wrocławiu oceni wstępnie uraz poprzez obraz wysłany drogą elektroniczną. Gdy pacjent zostaje zakwalifikowany do replantacji, natychmiast organizowany jest jego transport do dyżurującego ośrodka.
O powodzeniu zabiegu decydują nie tylko umiejętności chirurga, ale też wiele innych czynników, na które nie ma on wpływu. Amputacja to poważny uraz, który może nawet zagrażać życiu. Priorytetem dla ratowników czy lekarzy, którzy jako pierwsi docierają do poszkodowanego, jest właśnie ratowanie życia, a nie utraconej części ciała. To, czy uda im się odpowiednio zabezpieczyć odciętą kończynę, także zależy od okoliczności.
By pełnić ogólnopolski dyżur replantacyjny ośrodek musi spełniać ściśle określone wymagania dotyczące bazy i sprzętu, a przede wszystkim zatrudniać specjalistów o wysokich kwalifikacjach. Od lutego b.r. w USK we Wrocławiu dyżur replantacyjny będzie pełniony dwa razy w miesiącu.

 
Europejski Tydzień Profilaktyki Raka Szyjki Macicy

Europejski Tydzień Profilaktyki Raka Szyjki Macicy


To inicjatywa Europejskiego Stowarzyszenia Raka Szyjki Macicy (ECCA), organizowana już po raz dziesiąty. W tym roku przypada w dniach 24-30 stycznia. Jej celem jest zwrócenie uwagi na wciąż wysoką zachorowalność na raka szyjki macicy – w całej Europie stwierdza się około 60 tysięcy zachorowań rocznie, a blisko 30 tysięcy kobiet umiera z powodu tego nowotworu.

Rak szyjki macicy to nowotwór, który rozwija się stosunkowo powoli, powstaje w wieloetapowym procesie, trwającym nawet kilkanaście lat. Specjaliści podkreślają, że jednej strony jest to „czynnik usypiający”, ale z drugiej strony powolny proces nowotworowy zwiększa szansę na wczesne wykrycie zmian przednowotworowych i wczesnonowotworowych w czasie wizyty u ginekologa. To jeden z tych nowotworów, które mogą być skutecznie leczone, pod warunkiem, że nastąpi to we wczesnym stadium.
– Lepiej zapobiegać niż leczyć, ponadto im wcześniej rak zostanie wykryty, tym większa szansa na wyleczenie – przekonuje prof. Mariusz Zimmer, kierownik Kliniki Ginekologii, Położnictwa i Neonatologii Uniwersyteckiego szpitala Klinicznego we Wrocławiu oraz wojewódzki konsultant w dziedzinie położnictwa i ginekologii. – Profilaktycznie należy odwiedzać ginekologa i wykonywać badania USG jamy macicy raz na pół roku, a raz na rok wykonać badania cytologiczne. Poza tym każde nieprawidłowe krwawienie z jamy macicy skłania do szybkiej diagnostyki. Dotyczy to kobiet w każdym wieku.
Prof. Zimmer podkreśla, że przyczyny nieprawidłowego krwawienia są różne. U kobiet w okresie rozrodczym często wynikają z zaburzeń hormonalnych, które także się leczy. Krwawienia u kobiet w okresie okołomenopauzalnym mogą świadczyć o różnych zaburzeniach, ale także o rozwoju choroby nowotworowej.
– Ginekolodzy dysponują obecnie takimi możliwościami diagnostycznymi, że są w stanie szybko postawić właściwą diagnozę – mówi prof. Mariusz Zimmer. - Ultrasonografy są na tyle czułe, że możemy wykryć dzięki nim nawet drobne polipy, mięśniaki czy rozrosty endometrium, sugerujące procesy nowotworowe. Podkreślam tu słowo „sugerujące”, bo USG nie wystarczy do pełnej diagnostyki raka, konieczne są inne badania. Złotym standardem w diagnostyce nowotworowej jest histeroskopia, która pozwala na diagnostykę zmian niedostępnych innymi badaniami. Jej kolejną zaletą jest jednoczesna możliwość pobrania wycinka do badań histopatologicznych, które dają już jednoznaczną diagnozę.
Jak informuje ECCA, podczas zeszłorocznego Tygodnia Profilaktyki Raka Szyjki Macicy, w całej Europie zorganizowano ponad 5 tysięcy różnych imprez i wydarzeń. Każde z nich miało na celu intensywną edukację dorosłych kobiet i nastolatek w zakresie profilaktyki raka szyjki macicy i zachęcanie ich do korzystania z dostępnych świadczeń medycznych. Adresatami kampanii, organizowanej przez ECCA, są także politycy. To od nich bowiem zależy m.in. wdrażanie programów badań przesiewowych w kierunku raka szyjki macicy, które według organizacji trzeba traktować priorytetowo.
W Polsce realizowany jest Populacyjny program profilaktyki i wczesnego wykrywania raka szyjki macicy, skierowany do kobiet w wieku od 25 do 59 lat, które w ciągu ostatnich 3 lat nie miały wykonywanego badania cytologicznego w ramach ubezpieczenia NFZ. Kobieta zgłaszająca się na badanie nie musi posiadać skierowania.

 
Przylądek Nadziei

Od poniedziałku Przylądek zapełni się pacjentami


23 listopada zaplanowano transport dzieci do Przylądka Nadziei. Przez ostatnie tygodnie pracownicy szpitala przygotowywali budynek na przyjęcie pacjentów; testowali sprzęt, poznawali nową dla nich infrastrukturę, przeszli też niezbędne szkolenia z nowego sprzętu i procedur. Wszystko po to, by zapewnić dzieciom bezpieczeństwo.


– Nie możemy się doczekać momentu, kiedy nasi pacjenci rozpoczną leczenie w nowych warunkach – przyznaje dr Grzegorz Dobaczewski, który koordynuje przedsięwzięcie z ramienia kliniki. – Ostatnie tygodnie upłynęły przede wszystkim na testowaniu sprzętu. Wszystkie urządzenia w Przylądku są nowe, musieliśmy je dokładnie sprawdzić, zanim rozpoczniemy przyjmowanie dzieci. To niezbędna procedura bezpieczeństwa, a ponieważ chodzi o tysiące elementów, potrzebowaliśmy na to czasu.


Do kliniki, która weszła w strukturę Uniwersyteckiego Szpitala Klinicznego, zakupiono nowy sprzęt.


- Są to m.in. urządzenia do monitorowania pacjentów, podawania leków czy oceny poszczególnych parametrów zdrowotnych. Od ich sprawności i niezawodności zależy jakość diagnostyki i leczenia, stąd konieczność zadbania o każdy szczegół – wyjaśnia kanclerz Andrzej Kochan – koordynujący budowę ze strony Uniwersytetu Medycznego.


Na wyznaczenie terminu ostatecznej przeprowadzki wpływ miał także harmonogram przeszczepów. Akcja „przenosiny” musiała być tak zorganizowana, by go nie zakłócić.


– Naszym priorytetem od samego początku było bezpieczeństwo dzieci. Przeprowadzka nie może zaburzyć procesu leczenia pacjentów, dlatego zrobimy wszystko, by dzieci odczuły ją w jak najmniejszym stopniu – zapewnia prof. Marek Ziętek, rektor Uniwersytetu Medycznego we Wrocławiu.


- Dzieci zostaną przewiezione do nowej siedziby karetkami, przygotowujemy się na przewóz około 30 pacjentów – mówi Piotr Pobrotyn, dyrektor Uniwersyteckiego Szpitala Klinicznego we Wrocławiu. Tylko nieliczni będą wymagali specjalistycznego transportu – dodaje Piotr Pobrotyn. Nowi pacjenci oraz ci, którzy są od dawna pod opieką kliniki, ale wymagają cyklicznych wizyt, zapisywani są już do nowej siedziby.


Przylądek Nadziei ma status Ponadregionalnego Centrum Onkologii Dziecięcej, co oznacza, że będzie przyjmować pacjentów z całej Polski. Jego powstanie jest efektem współpracy Uniwersytetu Medycznego we Wrocławiu, Fundacji „Na ratunek dzieciom z chorobą nowotworową” i Uniwersyteckiego Szpitala Klinicznego we Wrocławiu, którego stanie się częścią. Uniwersytet Medyczny pozyskał 85 milionów złotych z Europejskiego Funduszu Rozwoju Regionalnego – konkretnie programu Infrastruktura i Środowisko. Kolejne 15 milionów przekazało uczelni Ministerstwo Zdrowia. Dzięki tym pieniądzom pokryte zostały koszty budowy i wyposażenia obiektu. Kolejne kilka milionów pochodziło z ogólnopolskiej zbiórki zorganizowanej przez Fundację na ratunek Dzieciom z Chorobą Nowotworową.


Budynek to przestrzeń blisko 13 tysięcy metrów kwadratowych powierzchni użytkowej. Ma 4 kondygnacje. Pomyślano nie tylko o odpowiednim wyposażeniu oddziałów, ale też o rodzicach spędzających mnóstwo czasu w szpitalu. Będą mogli wygodnie nocować wraz z dzieckiem albo skorzystać z pokoi hotelowych. Dzieci, poza jasnymi wyposażonymi w ogromne okna pokojami, będą miały do dyspozycji także dobrze wyposażone świetlice i ciekawie zorganizowaną salę szkolną.



 
<< Początek < Poprzednia 31 32 33 34 35 36 37 38 Następna > Ostatnie >>

Strona 33 z 38

Shock Team

Internetowe Konto Pacjenta

Wyniki Laboratoryjne

Portal Pacjenta

Odwołanie wizyty

1.jpg

Sieć kardiologiczna

1.jpg

Dobry Posiłek

logo.jpg

Konsultacje anestezjologiczne

konsultacje.jpg

Wykrywanie wad rozwojowych

UCCR.jpg

Centrum Robotyki

centrum_robotyki.jpg

Badanie opinii pacjentów

nowe.jpg

Studenci materiały szkoleniowe

nowe.jpg

Wolontariusze materiały szkoleniowe

kopia.jpg

Medycyna Nuklearna

 

Unicef

Informacja dla obywateli Ukrainy



USK pomaga Ukrainie



Obraz_421.jpg